MISECZKA ŚWIATŁA
W wysokich górach, w pewnym dalekim kraju, narodziło się dziecko. Było malutkie i delikatne, ale miało w sobie coś szczególnego- cale było wypełnione światłem. Każde dziecko, gdy przychodzi na świat, przynosi ze sobą światło. I właśnie dzięki temu dziecko może robić wszystko, czego zapragnie- może biegać tak szybko jak gepard, pływać i nurkować z delfinami, latać z ptakami, rozmawiać z wiatrem i słuchać jego opowieści. I być tak swobodne i wolne jak one. Rodzice dziecka przygotowali specjalne naczynie- miseczkę, w której chowali to światło. Dziecko rosło zdrowo. A gdy dziecko zaczyna rosnąć, dzieje się tak, że przydarzają się też smutne i przykre rzeczy. Wraz z pierwszymi smutkami i smuteczkami do miseczki zaczęły wpadać kamyki. A to mama nie usłyszała, jak płakało… A to znów przewróciło się, bo nie biegło tak sprawnie, jak inne dzieci… Kamyków w miseczce ze światłem zaczęło przybywać. A to zasmucił go widok płaczącej mamy, albo przestraszył się gniewnego głosu taty, może któryś z kolegów zaśmiał się z niego i poczuł się zraniony, może w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pocieszyć i czul się samotny i opuszczony… Mijały lata, a kamyków było coraz więcej i więcej, aż światła nie było widać już wcale. Wszyscy się zmartwili, ale wiedzieli, że światło w naczyniu jest zawsze. Jednak z miseczką szczelnie wypełnioną kamieniami jest bardzo trudno w życiu i kiedyś wreszcie młody człowiek wyszedł z domu i wyruszył w góry. Musiał wspiąć się bardzo wysoko, żeby uwolnić naczynie od kamieni. Gdy znalazł się na szczycie wysokiej skały, pomyślał, że to jest dobre miejsce, żeby wysypać kamienie. I gdy to robił, kamień po kamieniu, to jak żyw stawał mu przed oczami kolejny obraz- a to jak płakał, a mama nie zdążyła przyjść, a to jak nie biegał tak szybko jak inne dzieci, a to jak siedział sam i czul się zraniony i opuszczony.. Kamień po kamieniu. A naczynie błyszczało coraz jaśniej i jaśniej. I gdy wyrzucił ostatni kamień, rozbłysło pełnym blaskiem światła, które było w nim zawsze. Psychoterapia jest jak oczyszczanie miseczki światła z kamieni, które tam się nazbierały, by stworzyć przestrzeń dla tego, co jest jej właściwą zawartością.
____________________________________________________________________________________________________________________
Terapia ericksonowska jest jak pielęgnowanie ogrodu… Terapeuta podobnie jak ogrodnik kocha rośliny i kontakt z naturą, oddaje się swojemu zajęciu z przyjemnością i pasją. Ma dużą wiedzę o cyklach przyrody i warunkach koniecznych do wzrostu. Korzysta z doświadczeń swoich przodków- tak jak oni wierzy w siły samoleczenia natury i uruchamia nieświadome sposoby odzyskiwania równowagi w systemie. Ma różnorodne umiejętności: zmysł obserwacji, dostrzegania zasobów zawartych w każdym indywidualnym organizmie- roślinie czy zwierzęciu, ale i w glebie, wodzie, klimacie i spożytkowywania ich dla zmiany. Ogrodnik jest aktywny i twórczy- zasiewa nowe rośliny, rozwija nowatorskie techniki hodowli. Ma pozytywną wizję przyszłości i strategię osiągania celu oraz narzędzia pracy pozwalające na efektywną komunikację z żyjącymi organizmami. Ma zdolność współpracy z przyrodą, nie przycina roślin według swoich upodobań i nie tresuje zwierząt dla czyichkolwiek potrzeb- ale, w zgodzie z naturą pielęgnowanych roślin, dba, aby w pełni się rozwinęły i pokazały swoje piękno – cechy odrębne i charakterystyczne dla gatunku.’ /K. Szymańska/ _____________________________________________________________________________________________________________________
„Mapa świata każdej osoby jest tak unikalna jak odcisk palca. Nie ma dwóch takich samych ludzi. Nie istnieją dwie osoby, które rozumieją to samo zdanie w ten sam sposób… Więc kiedy jesteś z ludźmi, nie wkładaj ludzi do swoich konceptów, tego kim powinni według ciebie być.” /Milton Erickson/
____________________________________________________________________________________________________________________
Pewnego dnia młody Milton H. Erickson szedł poprzez okoliczne uliczki w stronę swojego domu. Nagle zauważył, że przy jednym z płotów stoi koń, osiodłany, gotowy do jazdy jednak w ogóle nie uwiązany i chyba niczyj. Zbliżył się zatem do konia i z bliska zobaczył, że uprząż był zerwana i na koniu nie było żadnego znajomego znaku okolicznych farmerów. Erickson domyślił się, że ten koń pewnie się zerwał komuś obcemu, spoza ich miejscowości. Erickson, jak zwykle ciekawy, postanowił znaleźć właściciela konia. Dosiadł zatem konia i ścisnął go nogami tak aby ten ruszył. Koń, bardzo zresztą spokojny, podniósł nieco łeb, rozejrzał się i powoli ruszył wzdłuż ogrodzeń, drogą wiodącą do zupełnie obcej miejscowości. Dzień powoli szedł ku południu, późnowiosenne słońce przyświecało już zupełnie gorąco, więc lekki pęd powietrza stąpającego konia uprzyjemniał Ericksonowi odprowadzanie konia. Koń spokojnie podążał w tym samym kierunku przez jakiś czas, gdy w pewnym momencie przystanął. I tak stał sobie nic nie robiąc przez jakąś chwilę, po czym zaczął najspokojniej skubać trawę, której zresztą było wokoło bardzo dużo. Po kilku chwilach Erickson zdecydował się lekko ściągnąć konia, spiął go i koń znowu lekko podniósł łeb, rozejrzał się i poszedł dalej w tym samym kierunku. Mniej więcej po około mili, koń przystanął, rozejrzał się i skręcił w prawo, w pole pomiędzy zagonami kukurydzy. Jechali tak ze trzy mile, kiedy koń przystanął i zaczął się rozglądać. Po kilku chwilach koń wciąż stał w miejscu jakby nie wiedział, co dalej. Erickson znowu ściągnął lekko konia, spiął go i koń ruszył. Po kilkunastu metrach skręcił w lewo i dalej idąc w tym kierunku, pomiędzy kolejnymi zagonami kukurydzy doszli po około dwóch milach do jakiegoś domostwa. Z daleka wyglądało jak zagroda i jakiś człowiek się tam kręcił. Kiedy podjechali na kilkanaście metrów, ów człowiek spojrzawszy na konia i jeźdźca zawołał uradowany. Skąd wiedziałeś, że to mój koń? Zerwał się o brzasku i gdzieś pogalopował. Myślałem, że już go straciłem. A tu taka niespodzianka. Skąd wiedziałeś, że to mój koń? Ja ciebie w ogóle nie znam.” Erickson zsiadłszy z konia uśmiechnął się i odpowiedział. „Nie wiedziałem, że to twój koń. I nie wiedziałem, gdzie mieszkasz.” Właściciel konia spojrzał się podejrzliwie i zapytał. „To jak tu trafiliście? Przecież musiałeś wiedzieć, gdzie odprowadzić konia?” Erickson popatrzył się na właściciela, uśmiechnął się i powtórzył. „Nie wiedziałem. To on wiedział”- pokazał na konia. „Ja tylko pilnowałem, aby koń szedł. Dbałem o to, aby szedł dobrą drogą i stał w miejscu. On wiedział sam najlepiej jak trafić do zagrody.”